Zgodnie z planem, ogłoszeniem i prognozą pogody, w sobotę 28 października, chwilę przed godziną 9:00, zebraliśmy się nieopodal stacji metra Młociny, żeby wziąć udział w Fotospacerze po Hucie ArcelorMittal Warszawa. Na wstępie ustaliliśmy priorytety fotografowania: najpierw tematy kolejowe i oblot po całym terenie huty (tak, drona też mieliśmy), a potem łapanie w obiektyw wszystkiego (ze szczególnym uwzględnieniem wszechobecnego pyłu) w budynkach wydziału stalowni i walcowni. 

Po przeliczeniu uczestników, „zeskanowaniu się” w portierni (szkolenie BHP każdy odbył wcześniej on-line, czego dowodem był przedstawiany ochronie kod QR – bardzo nam się to podobało) z naszym wspaniałym przewodnikiem pobraliśmy kamizelki odblaskowe (na pierwszy etap wystarczające) i udaliśmy się w teren. 

Wymieniając się pytaniami, odpowiedziami i opowieściami, mijając po drodze kilka pomniejszych hal i kominów, dotarliśmy do warsztatów kolejowych. Tutaj obejrzeliśmy zabytkową już lokomotywę 401Da zostawioną na bocznym torze dla przyszłych pokoleń; dźwig kolejowy do podnoszenia jednostek, które nie były łaskawe trzymać się torów i trzeba je było przywracać na szlak (a czasem i do pionu); zamiatarkę do usuwania z szyn śniegu zimą (ze szczotką produkcji własnej – zrobioną z lin stalowych). Samych warsztatów nie odwiedziliśmy od środka, ponieważ sobota jest na dziale kolejowym dniem wolnym. 

Po sąsiedzku znajduje się historyczna wieża ciśnień. Już nieużywana, ale nadal robiąca wrażenie. Także tutaj powoli lokalizowane jest nowe złomowisko firmy zewnętrznej, obecnie znajdujące się w północno-zachodniej części huty. Tamte tereny mają być docelowo zwolnione. Złomowisko zaczyna też wypełniać jedną z sąsiednich hal. Dostarczony złom jest cięty i paczkowany (zgniatany w sześcienne bloki), żeby łatwiej go było umieścić w piecu. 

Ale jak już uchwyciliśmy się szyn, to z ich biegiem wytropiliśmy dwie lokomotywy manewrowe SM42, w tym jedna okazała się prawdziwym hitem, bo była przez maszynistę zdalnie sterowana. Niestety, próby dobicia targu: konsola lokomotywy za konsolę drona nie wypaliły, ale działanie tej ciekawostki zostało nam dokładnie pokazane.

Następnie w północno-wschodnich rejonach huty trafiliśmy do kafara. To urządzenie, które przy pomocy upuszczanej z elektromagnesu kuli rozbija pozostałości po wytapianiu zbyt wielkie, żeby je ciąć do ponownego przetopienia palnikiem. Ponieważ po upuszczeniu kuli odłamki latają na wszystkie strony – kafar jest obłożony dwiema warstwami wiszących podkładów kolejowych tworzących barierę wychwytującą wszystko, co chce uciec. 

Za kafarem minęliśmy kolejno: 

– odstojniki i chłodnię wentylatorową, 

– magazyn żużla, 

– stację gazową. 

Potem na tapecie była podstacja energetyczna 110 kV. Huta – z uwagi na piece łukowe – pochłania ogromne ilości prądu (aczkolwiek na życzenie klienta – kupuje certyfikaty zielonej energii i dołącza do wyprodukowanej stali). Stacja ma redundantne zasilanie – dwie niezależne linie z różnych kierunków. Jakby coś… 

Za podstacją udało się podpatrzeć moment wybierania żużla spod pieca. Służy do tego ładowarka z pełnymi kołami, w dodatku na przednich ma łańcuchy (dzwonią jak sanie Świętego Mikołaja). Wywożony żużel jest tak rozgrzany, że ładnie świeci. Wozidło najpierw zasypuje się już przechłodzonym żużlem, a następnie dokłada na wierzch rozgrzanego i odstawia na wspomniane wcześniej składowisko, gdzie jest mielony i sprzedawany (np. na podbudowę dróg). 

Kolejne były długo oczekiwane kominy! Jeszcze stoją, ale długo nie postoją… Od dawna nie są używane, więc woda zimą narobiła już wystarczających szkód, żeby zaczęły się „sypać” (ich otoczenie jest już wygrodzone). Pozwolenie na rozbiórkę już jest, więc to może być jedna z ostatnich okazji na ich uchwycenie aparatem. 

Później zajrzeliśmy na jeszcze używane złomowisko (po drodze natykając się na przepompownię wody technicznej z Wisły i skład elektrod grafitowych oraz tlenownię firmy Linde), gdzie ładowano przygotowany już złom na wagony, które zawiozą go do stalowni. Finalnie wróciliśmy do budynku biurowego (no, po drodze jeszcze zajrzeliśmy do hali pakowania i wykańczania, ale bez kasków i tam musiało się na staniu w bramie skończyć).

 

W biurze pół godziny przerwy, przegryzka, kawa, stroje BHP (fartuchy, kaski, maski, okulary i co tam jeszcze) i do stalowni! Tam zostaliśmy przywitani ciepłem i pyłem, ale co to dla nas. Na pierwszy strzał poszedł główny piec. Huta Arcelora ma piec łukowy, gdzie trzy potężne elektrody grafitowe topią złom łukiem elektrycznym. Kiedy to pracuje – całe pomieszczenie (a to spora hala) delikatnie drży. 

Po odczekaniu swojego (ale bez kolejki), zobaczyliśmy podstawienie kadzi, zasypkę dna, potem wygrzewanie (w trakcie obejrzeliśmy od spodu remontowany obok drugi piec – gdy jeden jest już wyeksploatowany, zamienia się je miejscami i ten „zdjęty z ognia” idzie do remontu), a na końcu próbę uchwycenia zrzutu żużla i spustu surówki do przygotowanej kadzi. Nie wiemy, na ile aparaty poszczególnych uczestników sobie z tym poradziły, ale zjawisko jest piękne i nie do oddania niczym – to trzeba zobaczyć. Kadź pełną płynnego żelaza też (całość waży około 150 ton)! 

Kadź została suwnicą odstawiona do drugiego pieca, gdzie następuje laboratoryjna kontrola składu, a następnie jego domieszkowanie do uzyskania docelowych parametrów. To też piec łukowy, ale już mniejszej mocy. Dodatkowo w kadzi układ zasilany argonem cały czas miesza zawartość. My w tym czasie poszliśmy na COS – Ciągłe Odlewanie Stali. Tam stal z kadzi (już po wszystkich zabiegach uszlachetniających, w tym próżniowym odgazowaniu) przez słomki zwane tufantami jest puszczana dalej, docelowo przez 4 krystalizatory formujące 4 ciągłe belki. Mechanizm jest tak skonstruowany, żeby przed opróżnieniem jednej kadzi druga już była w gotowości. Uformowane belki te są po lekkim ostudzeniu cięte palnikami tlenowymi na kęsy i odstawiane na bok. Najlepiej od razu na walcownię (żeby nie trzeba ich było za bardzo podgrzewać), ale jak się nie da – to składowane na boku i czekające na swoją kolej. 

Zobaczyliśmy jeszcze przygotowanie złomu do załadunku do pieca, stanowiska remontowe poszczególnych elementów całej tej układanki. Zanim doczekaliśmy załadunku, widzieliśmy też wspomniany wcześniej mniejszy piec do badania, domieszkowania i finalnego przygotowania. Ten nie jest tak obudowany betonem, więc można było zobaczyć zarówno elektrody (z całym układem zasilającym), jak i płaszcz wodny, który zapewnia, że płynna jest tylko zawartość. Finalnie udało nam się uchwycić sam załadunek złomu. Trwa to chwilę (otwarcie pieca, podjazd pojemnikiem ze złomem, otwarcie pojemnika, odjazd, zamknięcie pieca), ale gra świateł na suficie i lecące na wszystkie strony iskry są piękne. Przed przejściem na walcownię zajrzeliśmy jeszcze do remontowanego obok drugiego pieca, tym razem od góry. 

Walcownia tego dnia nie pracowała, co miało wady i zalety. Wady – bo zobaczenie, jak gorący kęs stali po potraktowaniu wodą pod ciśnieniem ponad 200 atmosfer (czyszczenie powierzchni z zendry) wpada z prędkością do 60 km/h w bębny maszyn walcujących, to też fajna rzecz (z 12-metrowego kęsa stali można zrobić po rozwalcowaniu nawet 3 km prętów zbrojeniowych!). Zalety – bo można do wszystkiego podejść (dotykać nie polecamy). Mimo dnia wolnego piec gazowy pracował (nie opłaca się go wyłączać na 1-2 dni, różnice temperatur skracają jego żywotność). Kęsy wożone z jednej strony pieca po 4 godzinach wychodzą z drugiej gotowe do dalszej obróbki. Za wspomnianą „myjką” są klatki z bębnami zgniatającymi kęsy na różne sposoby do czasu uzyskania oczekiwanego kształtu. Początek i koniec kęsa są odcinane specjalną maszyną i spadają do kontenera pod linią. Po jednokrotnym przejechaniu przez wszystkie elementy linii element stalowy jest chłodzony, cięty i przygotowywany do wysyłki. Wszystko automagicznie. 

Na koniec wycieczki zeszliśmy jeszcze pod budynek biurowy, gdzie znajduje się oryginalne Stanowisko Kierowania OC z połowy poprzedniego wieku. Dwa piętra poniżej przyziemia znajdują się pomieszczenia dostosowane do kierowania obroną cywilną (schrony dla pracowników były także pod wydziałami) w wypadku zagrożenia chemicznego. Schron ma własne zasilanie (mechanicy z huty postanowili ostatnio, że ten agregat uruchomią), odpowiednią wentylację, centralę telefoniczną, dodatkowe wyjście ewakuacyjne poza budynkiem, pomieszczenia sytuacyjne, salę chorych i magazyn odzieży. Wszystko pięknie zachowane w stanie nienaruszonym. 

Ponad 9 godzin po wejściu na teren huty trzeba było go opuścić (jak by na to nie patrzeć – zrobiło się późno). Chociaż naprawdę sporo widzieliśmy (za co serdecznie dziękujemy!), to pozostał niedosyt i trzeba to uzupełnić podczas kolejnej wycieczki. 

Do zobaczenia na następnej wyprawie!

Za relację z wizyty dziękujemy Andrzejowi Kwiatkowskiemu.
Zdjęcia wykonali Adrian Kulik i Karol Lubaczewski